FORUM MIŁOŚNIKÓW PISMA ŚWIĘTEGO Strona Główna FORUM MIŁOŚNIKÓW PISMA ŚWIĘTEGO
TWOJE SŁOWO JEST PRAWDĄ (JANA 17:17)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Moja historia
Autor Wiadomość
Iwona
[Usunięty]

Poziom: 97
HP: 82251/88443
 93%
MP: 0/42228
 0%
EXP: 198/1408
 14%
Wysłany: 2013-08-28, 12:54   Moja historia

Postanowiłam trochę więcej o sobie opowiedzieć. Jak wiecie jestem katoliczką. Zawsze nią byłam. Gdy miałam trzy miesiące zostałam ochrzczona w Kościele katolickim. Do dziś mam kasetę z nagraniem (mój wujek kamerą nagrywał w Kościele) i zdjęcia pamiątkowe. Ogólnie to data nie była przypadkowa bo to była rocznica ślubu moich rodziców. Ksiądz, który mnie ochrzcił do dziś jest w naszej parafii (już 21 lat pracuje w tej parafii). Jest moim dobrym przyjacielem. Co prawda był taki okres w podstawówce, że troszkę nie przepadałam za nim, ale później troszkę zaczęłam bardziej rozumieć o co mu chodzi, więc było ok. Ogólnie to rodzice w praktyce są zobowiązani by wychować dziecko w wierze. U mnie było to tak, że mama nauczyła mnie podstawowych modlitw. Mój ojciec był (i jest) osobą, która nie wierzy. Wiele razy mi opowiadał jak był w wojsku (była służba przymusowa) to gdy była niedziela to im nie wolno było chodzić do kościoła. W zamian za to musieli iść do kina na jakiś film. To go odcięło całkiem od wiary. Biblii w domu nie mieliśmy. Była w domu rodziców mojej mamy, ale mama po ślubie zamieszkała z tatą i jego rodzicami. Tylko była taka Biblia ilustrowana, którą rodzice dostali od jednej osoby na prezent ślubny. Bardzo piękne wydanie, ale czasem było więcej obrazków niż treści. Trochę uczyłam się z niej gdy byłam małym dzieckiem. Nikt mi jej nie czytał, tylko czasem opowiadano, a ja patrząc na obrazki łatwiej sobie pewne rzeczy przyswajałam. Ale to były takie wiadomości podstawowe np. o wydarzeniach czy postaciach takich podstawowych np.Jezus Chrystus, Maryja, Abraham, Noe itp. Oczywiście w miarę upływu lat to się pogłębiało. Ogólnie w mojej rodzinie z praktykowaniem religijnym było dość słabo. Z mamą bywało, że raz na miesiąc może przychodziliśmy do kościoła na Mszę Świętą. O tacie to nie wspominam bo było tak czasem, że raz na pół roku chodził lub raz w roku. Bywało, że jak była zima to wcale nie szliśmy, ale tylko dlatego, że zawsze znajdowało się wymówkę np. zimno jest i dzieci się pochorują. Tak było do Pierwszej Komunii Świętej, a później przez jakiś czas również. Jeszcze doskonale pamiętam moją pierwszą spowiedź. Bardzo się wtedy stresowałam. Starałam się by była w miarę jak najlepsza. Księdza niewiele rozumiałam w czasie spowiedzi, ale to dlatego, że on czasem niewyraźnie mówi, zwłaszcza jak mówi zbyt szybko. No, ale dla mnie to najważniejsze było to by te grzechy wyznać. Nigdy nie zapomnę uczucia jakie towarzyszyło mi po spowiedzi. Czułam się zupełnie oczyszczona, tak jakby wszelkie moje zmartwienia czy problemy, które miałam jako dziecko zniknęły kompletnie, a w ich miejsce nastał pokój, radość. Ja się uczyłam o Bogu np. na katechezie, ale wtedy chyba pierwszy raz tak mocno poczułam Jego obecność i miłość. Czułam jak serce moje staje się lżejsze. Tak jakby połowa ciężaru została z niego zrzucona. To było wspaniałe. O ile dobrze pamiętam to Msza Święta była nazajutrz wraz z pierwszą Eucharystią. Dla większości dzieci w moim wieku najważniejsze były prezenty, które miały dostać na Komunię Świętą, ale dla mnie najważniejszy był Jezus i modlitwa w skupieniu. Trochę się stresowałam bo miałam wiersz powiedzieć i nie wiedziałam kiedy mam z nim wyjść, ale katecheta skinął głową dając mi znać. A poza tym to się modliłam. Każda następna spowiedź stanowiła dla mnie duże umocnienie, a także i wyzwanie bowiem miałam swoje życie zmieniać. Czasem był problem z tą Mszą Świętą niedzielną, zwłaszcza zimą. Gdy byłam w czwartej klasie podstawówki ksiądz wymyślił taki pomysł. Co tydzień po Mszy Świętej były dawane dla dzieci takie karteczki z fragmentami z Pisma Świętego. Trzeba je było później podpisać z datą i wkleić do zeszytu z religii. Ksiądz co miesiąc sprawdzał zeszyty i stawiał oceny. Jak ktoś miał wszystkie karteczki z miesiąca to stawiał 5. Też chciałam mieć 5, ale pamiętam, że raz miałam tylko jedną karteczkę bo rodzice mnie nie chcieli puścić do kościoła, więc dostałam 2. Jak mamie powiedziałam to się później chciała kłócić z księdzem, ale ja jej na to nie pozwoliłam. W sumie to byłam wtedy w miesiącu na dwóch Mszach Świętych, ale na jednej z nich byłam w innym kościele, a w celu potwierdzenia mojej obecności musiałabym iść po Mszy Świętej do zakrystii by mi ksiądz wypisał jakieś zaświadczenie czy coś, ale tego nie zrobiłam. Później miałam większą motywację, jednakże nie oceny były tutaj dla mnie najważniejsze. Najważniejszy był zawsze Pan Jezus. Zawsze, nawet wtedy, gdy byłam jeszcze młodsza czułam, że podczas Eucharystii dzieje się coś niezwykłego. Mi to nikt nie musiał tłumaczyć bo ja tego doświadczałam. I odczuwałam Bożą obecność i miłość. Pokochałam Boga mocniej. Pamiętam, że gdy nadchodził maj (nabożeństwo majowe), a później październik (różaniec) to nie opuszczałam ani jednego dnia. Moja parafia jest mała, wiejska, więc mało osób chodzi wtedy do kościoła, niestety. Czasem bywało tak, że w maju były w kościele dwie osoby - ksiądz i ja i tak pusto na Mszy Świętej. Trochę dziwnie się wtedy czułam, ale lubiłam przychodzić i się modlić. Wtedy odkryłam w czasie modlitwy piękno Maryi i miłość do Niej. Gdy miałam 12 lat pierwszy raz na modlitwie przyrzekłam Jej, że będę Ją zawsze bronić, gdy ktoś będzie o Niej źle mówił lub próbował w jakikolwiek sposób Ją skrzywdzić. I takie osoby się zdarzają. Pamiętam jak czasem zamykałam się w pokoju mojej babci gdy tej nie było w mieszkaniu (gdzieś na świeżym powietrzu spędzała czas) i brałam różne książki (religijne), czytałam i się modliłam. Odmawiałam różne pacierze, nowenny, różańce. Też własnymi słowami się modliłam. Kilka lat później niespodziewanie dała mi ten modlitewnik, z którego często korzystałam.

Gdy poszłam do gimnazjum było trochę gorzej. Byłam w nowej klasie. Ludzie tam fajni byli, ale przeszkadzało mi to, że widziałam, iż moi koledzy i koleżanki odchodzą od Boga, ale nie umiałam w żaden sposób temu jakoś zaradzić. To jest taki czas gdy przechodzi się tzw. kryzys wiary. Ja go raczej nie przechodziłam tak bardzo, choć bywały momenty, gdy zadawałam sobie pytanie o to czy Bóg istnieje rzeczywiście czy też nie. Zawsze odpowiedź wychodziła pozytywna, zawsze Bóg w jakiś sposób dawał mi znak, że istnieje i mam o tym nie zapominać. Poza tym czułam, że się mną opiekuje, że nie jestem sama. Ukazywał, że w jakiś sposób ma wpływ na moje życie, że to co czuję czy doświadczam nie jest czymś przypadkowym, przelotnym, zwyczajnym. Przeszkadzał mi trochę brak zrozumienia ze strony rówieśników, którzy mieli trochę inne ideały i wartości niż ja i interesowało ich zupełnie co innego. Chcieli się wyszaleć, iść na dyskotekę, na wagary czasem. Bywało, że i mnie chcieli w to wciągać, ale ja nie chciałam. Jak były rekolekcje to często bywało, że oni nie przychodzili do kościoła mimo, że nauczyciele im kazali i mieli obowiązek taki (oni często niby stawiali się przy kościele, że są, ale chwilę później szli gdzieś w jakieś miejsce i bywało, że nawet pili). Bóg nie interesował ich. Z niektórymi tak bywało choć nie z wszystkimi. Raz było, że obok mnie usiedli w kościele (jakoś przyszli), ale zajęli się jakimiś rozmowami, śmianiem się, pisaniem smsów. Mi to przeszkadzało bardzo w skupieniu na modlitwie. Poza tym nie mogłam nawet przez nich usłyszeć odczytywanych fragmentów z Pisma Świętego. No, ale cóż, jakoś wytrzymać musiałam. Nawet gdy się im zwracało uwagę to było mało skuteczne. W tym czasie rozwijałam swoją wiedzę z religii. To było głównie za sprawą tego, że zainteresowałam się olimpiadami religijnymi. Pamiętam w pierwszym, którym brałam była do nauczenia cała Ewangelia według św. Mateusza i jeszcze coś. W drugim roku były dwa Listy do Tesaloniczan i jeszcze jakaś literatura religijna, ale trochę za późno do szkoły dotarła informacja o olimpiadzie więc trochę mało się nauczyłam bo nie zdążyłam.Za to w trzecim roku było najlepiej bo były Dzieje Apostolskie, a ja je uwielbiam. Poza Ewangeliami to jest moja ulubiona księga biblijna. Uczyłam się bardzo dużo bo było dużo czasu (nie tak jak wcześniej, gdzie były te Listy do Tesaloniczan i jeden długi dokument i trzeba było w tydzień przerobić wszystko). Nawet na przerwach szkolnych czytałam te Dzieje Apostolskie (moi koledzy się pytali po co mi to). Usiadłam sobie na ławce. Czasem jeszcze mój przyjaciel, który był w moim wieku podchodził i rozmawialiśmy. Trochę koledzy z nas żartowali bo myśleli, że parą jesteśmy, ale my się tylko przyjaźniliśmy i nic więcej. Jego brat starszy był klerykiem w seminarium, ale miał wypadek samochodowy (nie z jego winy) i stał się niepełnosprawny, więc zrezygnował z seminarium. Mógł być księdzem i jako niepełnosprawny kontynuować studia, ale przez ten wypadek kompletnie zmieniło mu się życie. Co do olimpiady to wygrałam etap szkolny, później dekanalny (z dekanatu), a na diecezjalnym niewiele zabrakło (źle zrozumiałam jedno zadanie i cenne punkty straciłam). Ale to nic bo w nagrodę i tak dostałam taką książkę, która była albumem z przepięknymi zdjęciami zrobionymi podczas wizyty papieża w 1999 roku w Łowiczu czyli takiej stolicy naszej diecezji łowickiej. Pokazałam to księdzu, który mnie uczył wtedy religii i jemu się to bardzo podobało bo nawet tam swoich kolegów księży rozpoznawał. Ogólnie to był świetny ksiądz. Jego kazań słuchali z uwagą wszyscy bo miał w sobie coś takiego co przyciągało do jego osoby. Poza tym miał ogromne poczucie humoru i nawet na kazaniach przytaczał często różne zabawne opisy czy sytuacje i ludzie się uśmiechali. Na lekcjach religii to już ogólnie mówił różne anegdoty, dowcipy, kawały takie, że rozśmieszał czasem do łez. Bardzo fajny ksiądz był.Trochę żałowałam, że go później przenieśli do innej parafii trochę dalekiej. Mam po nim na pamiątkę płytę z piosenkami religijnymi bo on był bardzo uzdolniony muzycznie i świetnie śpiewał, więc jedną taką płytę nagrał kiedyś. Lubiłam z nim rozmawiać i wiele mi pomógł. U siebie w parafii zaczęłam wtedy na Mszach Świętych czytać fragmenty Pisma Świętego i robię to po dzień dzisiejszy. Wtenczas przygotowywałam się do bierzmowania. Pamiętam, że chciałam to zrobić jak najlepiej. Oczywiście trzeba było wybrać sobie do bierzmowania imię. Ja nie chciałam by to był przypadkowy wybór, więc przeglądałam żywoty różnych świętych kobiet. Wybór padł na św. Agnieszkę dlatego, że kierowała się w życiu podobnymi wartościami jak ja. Zginęła śmiercią męczeńską dlatego, że Jezusowi ślubowała czystość, a nie chciała wyjść za mąż za jakiegoś poganina rzymskiego. Poza tym rodzice przed chrztem chcieli mi to imię dać, ale wreszcie inaczej zadecydowali. Na bierzmowaniu moim była ze mną jedynie chrzestna moja i dziadkowie. Mój ojciec z bratem zostali w domu. Mama była wtedy w szpitalu bo tego dnia rodziła mojego drugiego braciszka (Adasia), więc się później wszyscy cieszyli. Moje bierzmowanie bardzo dobrze pamiętam. Najmocniejszy był dla mnie ten właściwy moment i obrzęd. Bardzo mocno poczułam wtedy Ducha Świętego. Jak spływa na ciało i wiele łask wtedy było... Nie zapomnę tego. I jeszcze wtedy lekko wiatr powiał mimo, że drzwi od kościoła były zamknięte. Ale ja wiem, że to zwykły lekki wiatr nie był. Całe moje wnętrze się tak jakby rozgrzało. Takie ciepło było, które rozchodziło się od serca na całe ciało. To było naprawdę świetne. I miłość wielka czułam jak wypełnia mnie całą. A z miłością również i radość. To dla mnie chwile niezapomniane. Umocniło mnie to bardzo w wierze w Ducha Świętego. Pamiętam jeszcze jak odprowadzaliśmy biskupa wspólnie na plebanię. Ja jeszcze pogrążona w modlitwie jakbym w innym świecie była, ale biskup mnie trochę na ziemię przywrócił jak się do mnie uśmiechnął i powiedział kilka ciepłych słów.

Dalsze lata to okres liceum. Trochę źle je wspominam dlatego, że miałam duże problemy ze stresem, ze skupieniem się na lekcjach, często miałam różne załamania nerwowe, złe myśli mi przychodziły do głowy, ale z pomocą pewnego księdza i pani psycholog (raz w tygodniu do niej musiałam chodzić) poradziłam sobie jakoś.Na początku liceum, gdy z ojcem byliśmy w księgarni i kupowaliśmy podręczniki szkolne to zobaczyłam tam Biblię Tysiąclecia. Przez prawie 16 lat w domu nie było żadnej kompletnej Biblii, poza tą ilustrowaną i dwoma wydaniami Nowego Testamentu, które mama przywiozła od mojej babci po śmierci dziadka (jej ojca). Starego Testamentu takiego w całości to nie było wcale nigdy wcześniej. Na olimpiady to tamte księgi musiałam mieć wydrukowane z internetu. Całej Biblii nie było. Z trudem udało mi się przekonać tatę by kupił mi Biblię Tysiąclecia. Twierdził, że mam tąilustrowaną Biblię i mi powinno wystarczyć, ale tam było więcej obrazków niż treści konkretnej. Tylko wybrane fragmenty biblijne opisujące dane wydarzenia to były. Ja już dzieckiem nie byłam bym oglądała ciągle obrazki. Z trudem, ale jakoś udało mi się namówić tatę, aby mi tą moją Biblię Tysiąclecia kupił. Byłam bardzo szczęśliwa jak już zakupiona była. Różnie ludzie oceniają tą Biblię (np. Świadkowie Jehowy twierdzą, że błędy zawiera), ale lepiej, że ona jest niż jakby jej nie było. Bardzo się cieszyłam. Zaczęłam zupełnie inaczej czytać Pismo Święte. Już nie wkuwałam na pamięć całych ksiąg jak wcześniej, ale czytałam z większym skupieniem. Bardziej na spokojnie mogłam zastanawiać się nad danymi fragmentami. Oczywiście pytałam na modlitwie wpierw Boga o nie i prosiłam by dał mi światło jakieś dla lepszego rozumienia Jego Słowa. Odkrywałam przez to jeszcze bardziej piękno Słowa Bożego, mogłam podejmować różne refleksje. ROzkochałam się w tym. To mnie wciągało i tak czytam. Bóg mówi do każdego z nas swoje słowa, a one mają wielką moc. Potrafią zmieniać wszystko. Na całe życie wpływają. Oczywiście każdy może je rozumieć inaczej. Ja je rozumiem tak, ktoś inny może rozumieć inaczej. Biblia jest piękna. Potrafi serce poruszać, zmieniać. Czasem jest tajemnicza, czasem jej słowa zaskakują, ale zawsze są prawdziwe. Jestem wdzięczna Bogu za Jego Słowo. To jest wspaniałe. Tak czytałam, a w między czasie moja wiara też się umacniała mimo różnych czasem wahań nastroju jakie miałam w tym okresie. Przez cały okres szkolny co dziennie na godzinę siódmą przychodziłam do kościoła na Mszę Świętą. Po Mszy Świętej trzeba było biec szybko do szkoły i bywało, że się jakieś krótki czas spóźniłam. Raz mnie tylko mój dyrektor podwiózł samochodem (był u spowiedzi wtedy), a tak się złożyło, że pierwszą godzinę z nim mieliśmy (matematyka). Religia mnie szczególnie interesowała. Miałam oceny z tego przedmiotu dość dobre. Zazwyczaj bywało tak, że w dzienniku np. na jedenaście ocen w semestrze z tego przedmiotu miałam siedem czy osiem szóstek, a reszta to piątki, ale tych było mało. Raz nawet mi się zdarzyło dostać trzy szóstki na jednej lekcji. Ale się starałam bo dużo rzeczy religijnych czytałam i to jakoś do mnie trafiało. Nawet na dodatkowe zajęcia z religii chodziłam i tak jak normalnie ma się dwie godziny lekcji religii tygodniowo tak ja miałam cztery godziny. Trochę czasem katechetkę wymęczyłam czasem, ale później i mi i jej to na dobre wychodziło. Pamiętam jak kiedyś zrobiła test z Ewangelii według św. Jana i listów janowych, a później ja miałam z nią to sprawdzać. I oceniać (45 pytań było różnej trudności). Miała zaufanie do mnie. Brałam udział co roku w Olimpiadzie Teologii Katolickiej jak również w Konkursie Wiedzy Biblijnej. Dobrze mi wychodziły te rzeczy i przechodziłam do różnych etapów. Miałam nawet dwa puchary, ale jeden oddałam do szkoły na pamiątkę, więc tylko ten drugi teraz stoi u mnie na półce. Reprezentowałam wiele razy szkołę. Dwa razy byłam w reprezentacji diecezji mojej na Olimpiadzie Teologii Katolickiej, raz w Krakowie i drugi raz w Koszalinie. Za to później diecezja nam w nagrodę organizowała wycieczki bardzo fajne z atrakcjami. Jedna była do Zakopanego, druga na Słowację. Nie miło wspominam tą drugą olimpiadę bo jak wracaliśmy z Koszalina do domu z księdzem to się dowiedziałam o śmierci mojego dziadka niestety. Dziadek tak się cieszył, że jadę na tą olimpiadę i wypytywał się jak tam będzie, kiedy wrócę, był bardzo zaciekawiony tym wszystkim, ale niestety zmarł nie doczekał się mojego powrotu. Smutno mi było bardzo. Wiele razy przychodzę na jego grób. To było przed maturą moją. Jeszcze wcześniej byłam na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę. Bardzo lubię tamtejszą kaplicę Matki Bożej. Tam się czuję jak w domu. Wspaniałam atmosfera. Przychodzę by pozwierzać się Maryi z różnych rzeczy i Jej podziękować. Ona jest dla mnie Matką. Wszędzie tam czuję Jej obecność. Nawet mi się nie chciało wychodzić z tej kaplicy wtedy. Trzy Msze Święte tam przesiedziałam, a powinnam iść w ten czas na konferencję jedną. Katechetka narzekała później na mnie, że mnie nie było, ale ja wolałam rozmawiać z Matką Jezusa Chrystusa. Czułam Jej miłość. Czułam Jej obecność tam. Doświadczałam tego, że kieruje na mnie swoje spojrzenie czułe i pełne miłości, radości, spokoju. Czułam jak jest przy mnie, tak jakby mnie dotykała, coś chciała powiedzieć. Cieszyła się, ja to wiem. Obiecałam Jej, że jak zdam maturę to zjawię się tu ponownie. I Boga Ojca o to prosiłam. Jeździłam też na Lednicę (i nadal często tam się wybieram). Atmosfera tam świetna, można się wspaniale modlić. Poza tym bardzo lubię takie widoki jak kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi wielbi Boga. To jest wspaniałe. Nie to co niegdyś w szkole miałam, że czułam się niezrozumiana. Pojechała wtedy z nami taka Weronika, bardzo wierząca dziewczyna. Porozmawiałam z nią trochę. Co roku chodziła (i chodzi) na piesze pielgrzymki razem ze swoim ojcem, który wykłada na Politechnice Łódzkiej. Ona mnie zachęciła do tego, abym pierwszy raz poszła. Wiele opowiadała o tym jak jest tam fajnie i mnie to skusiło. Poza tym zdałam maturę. o prawda nie wiem jakim cudem udało mi się zdać angielski bo z tego przedmiotu to ja byłam strasznie słaba zawsze, ale się cieszyłam. Wcześniej obiecałam, że jak zdam to przybędę znów do Częstochowy, a obietnice trzeba spełniać. W międzyczasie jeszcze dostałam się na studia teologiczne. I to nawet miałam na liście przyjętych pierwsze miejsce. Cieszyłam się. Zastanawiałam się tylko jak znajdę jakiś akademik czy miejsce, gdzie mogłabym zamieszkać na czas studiów. Znałam siostry urszulanki bo jak byłam w liceum i codziennie do kościoła przychodziłam to one mnie polubiły. Nawet po szkole zapraszały mnie do siebie, więc tam przychodziłam do nich czasem w odwiedziny. Z jedną z sióstr nawet na przerwie szkolnej bardzo często rozmawiałam bo u nas w szkole uczyła. Modliłam się o to by jakoś Bóg mnie pokierował w tym życiu, by ze studiami jakoś to było. Wtedy we wakacje raz odwiedziłam siostry. Powiedziałam, że nie mam gdzie mieszkać jak studentka bo wszystkie miejsca już pozajmowane. Siostry mi powiedziały, że w Warszawie prowadzą taki Dom dla Studentek.Dały mi numer telefonu do siostry, która tym się zajmuje. Akurat nie było wolnych miejsc, ale miałam szczęście bo jedna dziewczyna zrezygnowała ze studiów w Warszawie i poszła do Krakowa, więc zwolniło się jedno miejsce i mnie przyjęto.Pojechaliśmy z rodzicami zobaczyć jak dom wygląda i nawet im się podobało. Jest na Powiślu, blisko Centrum, dobra komunikacja miejska. Teraz przystanek metra budują obok domu (będzie nazywał się Centrum Nauki Kopernik bo to centrum jest blisko) więc komunikacja jeszcze się polepszy i będzie do szkoły szybciej. Ogólnie dom Sióstr Urszulanek w Warszawie to miejsce dość znane stolicy. Akademik dla dziewcząt, a później klasztor powstał z inicjatywy św. Urszuli Leduchowskiej. Siostry prowadzą też przedszkole. W czasie Powstania Warszawskiego dużo się tu działo, ale nie będę opisywać bo to by było za długie. Po wojnie jako ksiądz, później biskup, arcybiskup, kardynał mieszkał tutaj Karol Wojtyła gdy przebywał w Warszawie. Miał tam swój pokój własny zarezerwowany tylko dla niego. Stąd udał się do Rzymu na konklawe, na którym został wybrany papieżem. W czerwcu 1999 roku już jako Jan Paweł II odwiedził w czasie pielgrzymki klasztor i nasz akademik (siostry i ówcześnie mieszkające tam studentki). Dziewczyny co tam mieszkały to fajnie miały.

Ja już byłam wtedy na forum abba (może jeszcze ktoś pamięta, Makarios je założył). Wszystko co było potem to już w czasie gdy na forach z wami pisałam.

Spodobała mi się pierwsza moja pielgrzymka piesza, więc wybrałam się rok później na kolejną. Uwielbiam pielgrzymować. Nie da się opisać atmosfery. Wszędzie wielbienie Boga, śpiew, modlitwa i taka obecność Ducha Świętego, którą czuć jest zawsze. Zawsze jeszcze czekają jakieś niespodzianki, atrakcje, przygody, fajnych ludzi można poznać. Kocham to. Ja to robię dla Boga. Obiecałam, że jak zdam to przybędę znów na Jasną Górę i przybyłam.I zawsze te same uczucia i obecność Maryi, którą kocham. Cudowne....

Rok akademicki miałam naprawdę fajny. Co prawda trochę się stresowałam, ale dałam radę rozpocząć go. Od samego początku tak trochę rozglądałam się jakby moją wiarę tu jeszcze umacniać. W Warszawie możliwości wiele. Usłyszałam kiedyś, że dobrze jest należeć do jakiejś wspólnoty. Tylko do jakiej? Trzeba było się modlić by Bóg jakoś wskazał...Pamiętam jak był jeden z pierwszych wykładów (chyba historia Kościoła w starożytności o ile się nie mylę) i na chwile weszły jakieś dwie dziewczyny. Mówiły, że powstaje gdzieś jakaś nowa wspólnota powstaje. Tylko ich trochę nie zrozumiałam. Zresztą też na wykładzie się skupiłam i troszkę myślami byłam gdzieś indziej. Później wypytywałam innych co to za wspólnota i co pamiętali to mi powiedzieli.Dokładnie to, w którym miejscu się spotykają bo o czasie mi nie powiedzieli (tylko, że we wtorki). No, ale pojechałam we wtorek na miejsce. Tam było kilka budynków, więc się zastanawiałam, gdzie iść, który właściwy. Myślę sobie: "a zobaczę, wejdę do dowolnego z nich, a i tak nie wiem czy czas właściwy czy nie". Była godzina 18:30. Weszłam do jednego z nich i usłyszałam muzykę gdzieś w oddali i śpiew. Postanowiłam, że zobaczę skąd dochodzi więc szłam za tym głosem. I tak dotarłam do sali, w której grupa się spotyka. Było około 60 osób, w tym trzech księży salezjanów i jedna siostra nazaretanka.Były śpiewane piosenki religijne. Ostatnia z nich to taka wyciszająca, uspokajająca. Później zamknęliśmy oczy i zaczęliśmy się wspólnie modlić i prosić Ducha Świętego by przyszedł, nas umocnił zmienił, przyszedł do naszych serc, do naszych rodzin, by nam towarzyszył. No i modlitwa w ciszy.A Ducha Świętego czuć było. I taka cisza i spokój. Coś niezwykłego. Później ksiądz, który prowadził prosił byśmy usiedli. I zajęliśmy się różnymi rozważaniami, naukami, był też film pouczający oglądany przez nas. To trwało trochę czasu, ale było owocne bo wiele pozwalało zrozumieć. Oczywiście wszystko w zgodzie z Pismem Świętym. I później znów moditwa o to, aby to co dziś doświadczyliśmy, czego nauczyliśmy się w naszym życiu wydało owoc. I wydaje (przynajmniej we mnie). Czuję jak z pomocą tej wspólnoty się zmieniam. Jak uczę się ciągle mocniej i mocniej kochać Boga Stwórcę. Walczę ze swoimi wadami, więcej czasu na modlitwie spędzam. Czuję jak Bóg kieruje moim życiem. Wcześniej też czułam, ale teraz jeszcze bardziej. Kocham tych ludzi, uwielbiam modlitwę, zwłaszcza taką, która potrafi serce poruszać. Dziękuję Bogu za wszystko. Bez wiary w Boga (umacnianej lekturą Pisma Świętego) to ja bym w życiu chyba do niczego nie doszła.Po modlitwie drobne ogłoszenia grupowe. Też nas, którzy pierwszy raz byliśmy to przywitali i poprosili byśmy się przedstawili i coś o sobie opowiedzieli. Takich osób jak ja było kilka. No to już wspólnota jest i bardzo się z niej cieszę. Teraz przyszła pora na znajezienie sobie jakiegoś takiego kierownika duchowego, stałego spowiednika. Szukałam wiele czasu. Modliłam się do Boga o takiego księdza, który mógłby być dla mnie i przyjacielem i mógłby pomagać mi jakoś. Szukałam długo, pytałam się różnych księży o to czy mogę do nich na takie kierownictwo duchowe (różne porady jak z grzechem walczyć i dążyć do świętości) i stałe spowiedzi się zgłosić, ale każdy mi odmawiał. U nas we wspólnocie jest taka dziewczyna, z którą o tym rozmawiałam na ten temat. Opowiadała mi, że kiedyś też miała z tym problem. Dużo się modliła do Boga. Każdy ksiądz, którego o to prosiła to odmawiał jej do pewnego czasu. Raz była w jakimś parku razem z koleżankami. Obok nich przechodziło kilku księży. Wszyscy normalnie ubrani w sutanny. Ona widziała, że sutanna jednego z nich jest lśniąco biała (jak śnieg). Opowiedziała co widzi. Wszystkie jej koleżanki widziały tego samego księdza w normalnej, czarnej sutannie. Jedna z nich, która ma już takiego kierownika doradziła jej by podeszła do tego księdza i porozmawiała z nim bo się modliła o właściwego księdza a to może być on. I tak ten ksiądz ją kieruje. On jest jednym z tych salezjanów, ktorzy są w naszej wspólnocie. U nas jest taki kościół akademicki, w którym ten ksiądz Msze Święte odprawia od poniedziałku o piątku. To jest tak, że o 14:30 jest adoracja taka półgodzinna (on w tym czasie spowiada), później koronka, a po koronce Msza Święta. Po Mszy Świętej zawsze nas zaprasza wszystkich obecnych na kawę, herbatę, ciasto i tam z nim jakąś godzinę rozmawiamy. I tak codziennie od poniedziałku do piątku. Ja tam bywam jak mam wolne. Ta dziewczyna też tam przychodzi. Czasem przychodziłam do niego do spowiedzi i polubiłam go. Poprosiłam go raz o takie kierownictwo, ale on mi odmówił i stwierdził, że nie wie czy jego rady na coś by mi się przydały. Był zdania, że powinnam szukać dalej innego księdza. No więc szukałam jeszcze trochę, aż do czasu. Byłam w Lublinie bo mieliśmy takie spotkanie wydziałów katechetycznych z KUL i UKSW. Gdy wróciłam z niego do Warszawy to było już późno. Jak autobusem miejskim jechałam do domu to było jakoś przed 23:00. Do tego samego autobusu wsiadł jeden ksiądz zaczął ze mną rozmawiać. Miły był bardzo. Ja powiedziałam, że ostatnio szukam jakiegoś księdza takiego na stałe spowiedzi i który byłby kierownikiem duchowym. Nawet mu nie zadałam pytania o to, a stwierdził, że on nim będzie. Trochę się zdziwiłam bo wszyscy księża, których znałam to mi odmawiali, a ten po pięciu minutach rozmowy powiedział, że nim będzie mimo, że nawet o to go nie prosiłam. No, ale dał mi swój numer telefonu i powiedział, że zawsze mogę dzwonić do niego kiedy zechcę. No i tak zaczęło się, że przychodzę do niego o spowiedzi, on mi pomaga dużo, rozmawiamy. Daje różne wskazówki jak mogę walczyć z daną wadą czy pokusą. Czuję, że to działa i zmieniam się na lepsze ciągle. Już nie mam tak jak kiedyś, że np. zazdrościłam czegoś koleżance i czasem się bez powodu denerwowałam, choć ciągle jeszcze długa droga przede mną. Zawsze będę słaba, ale samo podjęcie walki z daną wadą, skłonnością do grzechu, próba zmieniania siebie już jest czymś. Oczywiście zgodnie ze Słowem Bożym. Ksiądz nawet mi zaleca codzienne czytanie Pisma Świętego.


cdn
 
     
Axanna
VIP

Pomógł: 115 razy
Dołączył: 03 Lut 2013
Posty: 2861
Poziom: 42
HP: 402/5755
 7%
MP: 2747/2747
 100%
EXP: 55/186
 29%
Wysłany: 2013-08-28, 15:53   

ooooooooooooooooooooooooooooooooooj, Iwonkooooooooooooooo.................................. zapracowana jestesm :-(
 
     
nike 
Administrator


Potwierdzenie wizualne: 125
Pomogła: 1321 razy
Dołączyła: 13 Sty 2013
Posty: 13547
Poziom: 71
HP: 9650/29245
 33%
MP: 0/13963
 0%
EXP: 326/608
 53%
Wysłany: 2013-08-28, 19:23   

Piękne oświadczenie Iwonko, podoba mi się. :-D :-D
_________________
שים לב במי אתה בוטח
patrz komu ufasz !
mile pozdrowionka nike.
 
     
Axanna
VIP

Pomógł: 115 razy
Dołączył: 03 Lut 2013
Posty: 2861
Poziom: 42
HP: 402/5755
 7%
MP: 2747/2747
 100%
EXP: 55/186
 29%
Wysłany: 2013-08-28, 19:29   

to pewno dllatego taka cissza dzis na forum, bo wszyscy czytaja... zajeci sa...
 
     
nike 
Administrator


Potwierdzenie wizualne: 125
Pomogła: 1321 razy
Dołączyła: 13 Sty 2013
Posty: 13547
Poziom: 71
HP: 9650/29245
 33%
MP: 0/13963
 0%
EXP: 326/608
 53%
Wysłany: 2013-08-28, 19:29   

Axanna, heheheh może i tak :-D
_________________
שים לב במי אתה בוטח
patrz komu ufasz !
mile pozdrowionka nike.
 
     
Iwona
[Usunięty]

Poziom: 97
HP: 82251/88443
 93%
MP: 0/42228
 0%
EXP: 198/1408
 14%
Wysłany: 2013-08-28, 19:37   

Axanna napisał/a:
to pewno dllatego taka cissza dzis na forum, bo wszyscy czytaja... zajeci sa...

jeszcze napiszę drugą część. Ale krótsza będzie. Tylko opisałam moje dotychczasowe życie
 
     
Axanna
VIP

Pomógł: 115 razy
Dołączył: 03 Lut 2013
Posty: 2861
Poziom: 42
HP: 402/5755
 7%
MP: 2747/2747
 100%
EXP: 55/186
 29%
Wysłany: 2013-08-28, 19:40   

pisz, Iwonko, co tam krotsza, miejsca wszystkim starczy :)
 
     
Iwona
[Usunięty]

Poziom: 97
HP: 82251/88443
 93%
MP: 0/42228
 0%
EXP: 198/1408
 14%
Wysłany: 2013-08-29, 11:51   

http://www.youtube.com/watch?v=ZKIL9sRrpio - a tutaj znalazłam relację z dnia otwartego UKSW i trochę o tym moim wydziale teologicznym. Znam większość z tych osób co na filmiku (księży wszystkich znam co tam są, bardzo mili)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
BannerFans.com
BannerFans.com
BannerFans.com
Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 12