FORUM MIŁOŚNIKÓW PISMA ŚWIĘTEGO Strona Główna FORUM MIŁOŚNIKÓW PISMA ŚWIĘTEGO
TWOJE SŁOWO JEST PRAWDĄ (JANA 17:17)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
WIELKI INKWIZYTOR
Autor Wiadomość
nike 
Administrator


Potwierdzenie wizualne: 125
Pomogła: 1321 razy
Dołączyła: 13 Sty 2013
Posty: 13551
Poziom: 71
HP: 9650/29245
 33%
MP: 0/13963
 0%
EXP: 330/608
 54%
Wysłany: 2013-04-18, 21:37   WIELKI INKWIZYTOR

Tomek G przysłał mi to opowiadanie na skrzynkę mejlową. Uważam,że można je zamieścić w tym dziale. Bardzo ciekawe polecam. :-D

Fiodor Dostojewski

Jest to opowiadanie opowiedziane przez jednego z bohaterow powiesci Fiodora Dostojewskiego pt. "Bracia Karamazow"
Co ciekawe, w niektorych polskich wydaniach tej powiesci i to tych wydanych po 1989 r., czyli w tzw. ustroju demokratycznym, rozdzial
"Wielkiego Inkwizytora" zostal calkowicie usuniety, bedac w bibliotece warto porownac sobie rozne wydania. Dlaczego? - wystarczy przeczytac

Rzecz dzieje sie w szesnastym wieku. Akcja poematu rozgrywa sie w Hiszpanii, w Sewilli, w najstraszliwszym okresie inkwizycji, kiedy to, ku chwale Bozej, w calym kraju codziennie plonely stosy:

I w przepysznych autodafe Zlych palono heretykow.

W poemacie rowniez wystepuje On; co prawda, nic nie mowi, tylko pojawia sie i przechodzi.

Pietnascie juz wiekow minelo od czasu, jak przyrzekl przyjsc i zalozyc krolestwo swoje, pietnascie wiekow minelo od czasu, gdy prorok Jego pisal, ze przyjdzie rychlo, a o godzinie i dniu przyjscia nawet nie wie Syn, tylko Ojciec w niebie, jak to On sam powiedzial jeszcze na ziemi. Ale ludzkosc oczekuje Go z dawna wiara i z dawnym wzruszeniem. O, z wieksza bodaj wiara, bo pietnascie wiekow juz minelo od czasu, jak skonczyly sie znaki dawane z nieba czlowiekowi.

Lzy ludzkosci po dawnemu plyna ku Niemu, ludzie czekaja, kochaja i ufaja Mu, pragna cierpiec i umrzec za Niego, jak dawniej... I oto przez tyle wiekow ludzkosc blagala Go z plomienna wiara: "Ukaz sie nam, Panie", przez tyle wiekow wzywala Go, ze w nieskonczonym swym milosierdziu zapragnal zstapic ku modlacym sie. Zstepowal juz nieraz, nawiedzal i przedtem niektorych sprawiedliwych, meczennikow i swiatobliwych pustelnikow, jak zapisano w ich zywotach.

I oto zapragnal objawic sie bodaj na chwile ludowi - dreczonemu, cierpiacemu, grzeszacemu, ale milujacemu Go jak dziecko ludowi.
O, oczywiscie, nie bylo to owo przyjscie, owo przyjscie obiecane u kresu czasow, w pelni chwaly niebieskiej, owo przyjscie niespodziane, "jak blyskawica jasniejaca od Wschodu do Zachodu". Nie, bynajmniej. On zapragnal po prostu bodaj na chwile odwiedzic swoje dzieci, i wlasnie tam, gdzie trzeszczaly plonace stosy. W nieskonczonym milosierdziu swoim zjawia sie jeszcze raz posrod ludzi w postaci czlowieczej, w ktorej przez trzy lata chodzil wsrod ludzi przed pietnastoma wiekami.

Zstepuje wiec na "gorace pierzeje" poludniowego miasta, w ktorym dopiero poprzedniego dnia w przepysznym autodafe, w obliczu krola, dworu, rycerzy, kardynalow i pieknych dam, wobec wszystkich mieszkancow Sewilli sam kardynal, wielki inkwizytor, spalil niemal setke kacerzy ad majorem Gloriom Dei (dla wiekszej chwaly Bozej). Pojawil sie cichaczem, niepostrzezenie, lecz oto wszyscy - i to jest najdziwniejsze - poznali Go od razu. Caly lud z nieprzeparta sila garnie sie do Niego, otacza Go, tloczy sie dokola Niego, idzie za Nim. On zas milczaco przechodzi z lagodnym usmiechem nieskonczonego milosierdzia. Ogien milosci plonie w Jego sercu, promienie Swiatla, Oswiaty i Sily bija z Jego oczu i splywajac na ludzi wstrzasaja ich serca odzewem milosci. Wyciaga ku nim rece, blogoslawi ich, a dotkniecie bodaj skraju Jego szat uzdrawia chorych.

Oto starzec, slepy od wielu lat, wola: "Panie, ulecz mnie, abym Cie zobaczyl", a slepota jak luska schodzi z jego oczu i slepiec widzi Pana. Lud placze, i caluje ziemie, po ktorej On stapa. Dzieci rzucaja Mu kwiaty pod nogi, spiewaja i wolaja "Hosanna"! "Oto On, oto On sam - powtarzaja wszyscy. - To moze byc tylko On, nikt inny, tylko On." A On staje na schodach sewilskiej katedry w chwili, gdy z placzem sunie ku swiatyni kondukt zalobny z biala otwarta trumienka, w ktorej lezy siedmioletnia jedynaczka znakomitego obywatela. Martwe dziecko zasypane jest kwieciem. "On wskrzesi twoje dziecie!" - wola tlum do placzacej matki. Z kosciola wychodzi pater, rozglada sie zdziwiony i marszczy brwi. Ale w tej chwili rozlega sie jek matki zmarlego dziecka. Rzuca Mu sie do nog: "Jeslis to Ty, wskrzes moje dziecko!" - wola matka wyciagajac ku Niemu rece. Kondukt staje, trumne stawiaja na schodach u Jego nog. On spoglada z litoscia i usta Jego cicho, raz jeszcze, powtarzaja:
"Talitha kumi! - Dzieweczko, wstan!" Dzieweczka wstaje, siada i usmiechajac sie patrzy zdziwiona wokolo szeroko otwartymi oczetami. W reku trzyma bukiet bialych roz, ktore lezaly w trumnie. Wzruszenie ogarnia lud, poploch, placz, krzyki i lkania.

I oto w tej wlasnie chwili przechodzil przez plac kolo swiatyni sam kardynal, wielki inkwizytor. Jest to prawie dziewiecdziesiecioletni starzec, wysoki i wyprostowany, o wyschlej twarzy, wpadnietych oczach, w ktorych pelga jeszcze blask jak mala iskierka. O, nie jest odziany w swoje wspaniale kardynalskie szaty, ktore mial na sobie wczoraj, gdy palono wrogow rzymskiej wiary, gdy patrzyl na niego caly lud; dzis nosi stary, gruby habit mnisi. Za nim w pewnej odleglosci ida jego posepni pacholkowie i niewolnicy oraz "swiatobliwa" straz. Wielki inkwizytor zatrzymuje sie i przyglada z daleka. Wszystko widzial: widzial, jak postawiono mary u nog Jego, widzial, jak zmartwychwstala dzieweczka, i twarz jego spochmurniala. Marszczy geste siwe brwi, a oczy jego blyszcza zlowieszczym blaskiem. Wyciaga reke i rozkazuje strazy, aby Go ujela. I taka jest jego moc, i tak mu przywykl ulegac powolny strwozony lud, ze tlum natychmiast sie rozsuwa przepuszczajac straznikow, ktorzy wsrod grobowego milczenia, jakie nagle zapadlo, ujmuja Go i uprowadzaja. Tlum natychmiast, jak jeden maz, pada na twarz przed starym inkwizytorem, ktory milczac blogoslawi tlum i oddala sie. Pacholkowie wtracaja jenca do ciemnego i mrocznego, sklepionego wiezienia w starym palacu inkwizycji i zamykaja Go.

Mija dzien, nastaje ciemna, goraca i "duszna" noc sewilska. Powietrze "pachnie laurem i cytryna". Srod glebokiego mroku naraz otwieraja sie zelazne drzwi wiezienia i do celi wchodzi powoli sam wielki inkwizytor z lampka oliwna w reku. Wchodzi sam, drzwi za nim natychmiast zamykaja. Staje na progu, i dlugo, minute albo dwie, wpatruje sie w Jego oblicze. Na koniec podchodzi, stawia lampke na stole i mowi: "To Ty? Ty?" Nie otrzymuje odpowiedzi, dodaje predko: "Nie odpowiadaj, milcz. I coz bys mogl powiedziec? Wiem az nazbyt dobrze, co powiesz. Nie masz zreszta prawa dodawac nic do tego, cos ongi byl powiedzial. Po cozes przyszedl nam przeszkadzac? Albowiem przyszedles nam przeszkadzac i sam o tym wiesz. Ale czy wiesz, co jutro bedzie? Nie wiem, kim jestes, i nie chce wiedziec: czy to Ty, czys tylko podobienstwem Jego, jutro bede Cie sadzil i spale Cie na stosie, jako najwiekszego heretyka, i ten lud, ktory dzis calowal Cie po nogach, jutro na moj znak bedzie podsycal plomien na Twoim stosie; czy wiesz o tym? Moze i wiesz" - dodal w glebokiej zadumie, nie odrywajac ani na chwile wzroku od swego jenca.

"Czy masz prawo oznajmic bodaj jedna z tajemnic tego swiata, z ktoregos przybyl?" - pyta Go starzec i sam za Niego odpowiada: "Nie, nie masz, aby nie dodac nic do tego, co juz powiedziano, i aby nie odbierac ludziom wolnosci, ktora tak ceniles, gdys przebywal na ziemi. Wszystko, co nam teraz znowu oznajmisz, ograniczy wolnosc wiary ludzkiej, bo objawi sie jako cud, wolnosc wiary zas drozsza Ci byla nad wszystko jeszcze wowczas, poltora tysiaca lat temu. Czys nie mawial czesto: "Chce was uczynic wolnymi." Ale teraz ujrzales tych "wolnych ludzi" - dodal naraz starzec z zamyslonym usmiechem. - Tak, to nas drogo kosztowalo - ciagnal dalej, surowo patrzac na Niego - lecz wreszcie dokonczylismy tego dziela w imie Twoje. Pietnascie wiekow meczylismy sie z ta wolnoscia, ale teraz to sie skonczylo, i skonczylo sie na zawsze. Nie wierzysz, ze skonczylo sie na zawsze? Patrzysz na mnie lagodnie i nie raczysz mi odpowiedziec nawet oburzeniem? Wiedz, ze teraz, wlasnie teraz, ludzie sa bardziej niz kiedykolwiek przeswiadczeni, ze sa calkowicie wolni, a tymczasem oni sami ofiarowali nam swoja wolnosc i potulnie zlozyli ja nam do stop. Ale mysmy tego dokonali. Czys tego pragnal, czy takiej pragnales wolnosci?"

Starzec poczytujac sobie i swoim za zasluge to, ze zgnebili wreszcie wolnosc po to, aby uszczesliwic ludzi mowi dalej:
"Albowiem teraz dopiero (oczywiscie mowa o inkwizycji) mozna pomyslec po raz pierwszy o szczesciu ludzkosci. Czlowiek urodzil sie buntownikiem, a czy buntownik moze byc szczesliwy? Ostrzegano Cie - zwrocil sie do Niego - nie brakowalo Ci ostrzezen i wskazan, ale Ty ich nie sluchales, odrzuciles jedyna droge, ktora prowadzi ku uszczesliwieniu ludzkosci, ale na szczescie odchodzac oddales nam swoje dzielo. Obiecales, upewniles swoim slowem, dales nam moc zwiazywania i rozwiazywania, to sie juz nie odstanie, nie mozesz juz w zaden sposob odebrac nam tego prawa. Po cozes przyszedl nam przeszkadzac?"

"Straszliwy i madry duch, duch samounicestwienia i niebytu - ciagnal dalej starzec - wielki duch mowil z Toba na pustyni; ksiegi nam przekazaly, jakoby Cie "kusil". Jestze tak w istocie? Czy mozna bylo powiedziec cos prawdziwszego nad to, co Ci byl oznajmil w trzech pytaniach, ktores Ty odrzucil, a ktore w ksiegach nazwano "kuszeniem"? Przeciez jesli na swiecie wydarzyl sie kiedy jaki wielki prawdziwy cud, to tylko w owym dniu, w owym dniu trzykrotnego kuszenia. Cud polegal na tym, ze takie trzy pytania byly postawione. Gdybysmy przypuscili gwoli proby i przykladu, ze owe trzy pytania straszliwego ducha zniknely bez sladu z ksiag, ze trzeba je wskrzesic, od nowa wymyslic, stworzyc, aby z powrotem zamknac w ksiegach; ze w tym celu trzeba zebrac wszystkich medrcow tego swiata - wladcow, arcykaplanow, uczonych, filozofow, poetow - i dac im zadanie: "Wymyslcie, stworzcie takie trzy pytania, aby nie tylko byly na miare owego wydarzenia, ale na domiar w trzech slowach tylko, w trzech ludzkich zdaniach wyrazaly cale przyszle dzieje swiata i ludzkosci" - czy myslisz, ze wszystka madrosc ziemska, polaczona i skonczona, potrafilaby wymyslic cos, co pod wzgledem mocy i glebi byloby podobne do owych trzech pytan, zadanych Ci w rzeczywistosci wowczas na pustyni przez poteznego i madrego ducha? Juz z tych pytan, z cudu ich powstania, mozna zrozumiec, ze ma sie do czynienia nie z kruchym umyslem ludzkim, ale z odwiecznym i absolutnym. Albowiem w owych trzech pytaniach jest jak gdyby zawarta i przewidziana cala dalsza historia rodzaju ludzkiego i objawione sa trzy obrazy, w ktorych skupia sie wszystkie nie rozwiazane historyczne przeciwienstwa natury ludzkiej na calej ziemi. Wowczas nie moglo to byc jeszcze tak widoczne, albowiem przyszlosc byla nieznana, lecz obecnie po pietnastu wiekach widzimy, ze w owych trzech pytaniach wszystko jest tak przewidziane i przepowiedziane, wszystko tak sie sprawdzilo, ze nic nie mozna dodac ani ujac.

Rozstrzygnij sam, kto mial slusznosc: Ty czy tamten, ktory Cie pytal? Przypomnij sobie pierwsze pytanie, chociaz nie doslownie, ale sens jego glosi: "Chcesz isc miedzy ludzi i idziesz z pustymi rekami, z jakas obietnica wolnosci, ktorej oni w swojej prostocie i przyrodzonej sklonnosci do nieladu nie moga pojac, ktorej boja sie i lekaja, albowiem nie ma i nie bylo nic bardziej nieznosnego dla czlowieka i dla ludzkiej spolecznosci niz wolnosc! Czy widzisz te glazy w nagiej, rozpalonej pustyni? Przemien je w chleby, a pojdzie za Toba cala ludzkosc, jak trzoda, wdzieczna Ci i posluszna, chociaz wiecznie drzaca, ze mozesz odjac reke Swoja i przepadna im chleby Twoje." Ale nie chciales pozbawic czlowieka wolnosci, coz to bowiem za wolnosc, pomyslales, jesli posluszenstwo kupione jest chlebem? Odparles, ze nie samym chlebem zyje czlowiek, ale czy wiesz, ze w imie tego chleba powstanie przeciw Tobie duch ziemi i bedzie z Toba walczyl, i pokona Cie, i wszyscy za nim pojda wolajac: "Kto jest podobny zwierzowi temu, on dal nam ogien z niebios!" Czy wiesz, ze wieki mina i ludzkosc oznajmi przez usta swojej madrosci i nauki, ze nie ma zbrodni, a wiec i nie ma grzechow, ze sa tylko glodni? "Daj nam jesc, a potem bedziesz mogl sie od nas domagac cnoty!" Oto co napisza na sztandarze, ktory podniosa przeciw Tobie, w ktorego imie zburza Twoja swiatynie.

Na miejscu Twojej swiatyni wzniosa nowy przybytek, wzniosa znowu straszna wieze Babel, i chociaz tej rowniez nie dokoncza, jak poprzedniej, ale mogles tej nowej wiezy uniknac i o tysiac lat skrocic cierpienia ludzkie, albowiem oni przyjda przeciez do nas, nameczywszy sie przez tysiac lat ze swoja wieza! Znajda nas wowczas znowu pod ziemia, w katakumbach, ukrywajacych sie (bo bedziemy znowu przesladowani i meczeni), znajda nas i zawolaja do nas: "Dajcie nam jesc, albowiem ci, ktorzy przyrzekli nam ogien z niebios, nie dali go." A wowczas dobudujemy do konca ich wieze, bo buduje ten, kto da jesc, my zas tylko damy im jesc w imie Twoje, i sklamiemy, ze w imie Twoje. O, nigdy, nigdy bez nas nie zdolaja zdobyc pozywienia! Zadna nauka nie da im chleba, poki beda wolni.

Ale skonczy sie na tym, ze przyniosa nam swoja wolnosc do naszych nog i powiedza: "Wezcie nas raczej w niewole, ale dajcie nam jesc." Zrozumieja wreszcie sami, ze wolnosc i chleb ziemski pod dostatkiem dla kazdego - nie dadza sie pogodzic, albowiem nigdy, nigdy nie potrafia rozdzielic go miedzy siebie! przekonaja sie rowniez, ze nie moga byc nigdy wolni, poniewaz sa slabi, wystepni, nedzni i zbuntowani. Przyrzekles im chleb niebieski, lecz znowu powtarzam: czy moze sie on rownac w oczach slabego, wiecznie wystepnego i wiecznie niewdziecznego rodzaju ludzkiego z chlebem ziemskim? I jezeli za Toba, w imie chleba niebieskiego, pojda tysiace i dziesiatki tysiecy, to coz sie stanie z milionami i dziesiatkami tysiecy milionow istot, ktore nie beda mialy tyle mocy, aby wzgardzic chlebem ziemskim dla niebieskiego? Czy moze drogie sa Tobie tylko owe dziesiatki tysiecy wielkich i silnych, a pozostale miliony, liczne jak piasek morski, slabych, lecz kochajacych Cie, maja byc tylko materialem dla wielkich i silnych?

Nie, drodzy sa nam rowniez i slabi. Wystepni sa, zbuntowani, ale w koncu i oni beda posluszni. Beda nas podziwiac i czcic jako bogow za to, ze stanawszy na ich czele, zgodzilismy sie znosic za nich wolnosc, ktorej sie zlekli, i panowac nad nimi, tak nieznosna w koncu stanie sie dla nich wolnosc! My jednak powiemy, ze jestesmy posluszni Tobie i panujemy w imie Twoje. Oszukamy ich ponownie, albowiem juz nie dopuscimy Cie do siebie. To oszustwo bedzie naszym cierpieniem, albowiem bedziemy musieli klamac. Oto co oznaczalo owo pierwsze pytanie na pustyni i oto cos odtracil w imie wolnosci, ktora przeniosles nade wszystko. A przeciez w owym pytaniu zawiera sie wielka tajemnica tego swiata. Przyjawszy "chleby", dalbys tym samym odpowiedz na powszechna i odwieczna tesknote ludzka, tesknote poszczegolnej jednostki i calej ludzkosci - owo "komu sie poklonic".

Najbardziej to meczacy i nieustanny frasunek czlowieka: majac wolnosc szukac czym predzej tego, przed kim mozna sie poklonic. Lecz poklonic sie chce czlowiek przed tym, co juz jest niewatpliwe, tak niewatpliwe, aby wszyscy ludzie od razu zgodzili sie na wspolny poklon. Albowiem frasunkiem tych nieszczesnych istot jest nie tylko szukanie tego, komu by sie ten lub ow mogl poklonic, lecz znalezienie tego, w ktorego by wszyscy uwierzyli i wszyscy mu sie poklonili, i to koniecznie wszyscy razem. Wlasnie ta potrzeba powszechnosci poklonienia sie jest najistotniejsza meka kazdego poszczegolnego czlowieka i calej ludzkosci od zarania wiekow. Z powodu tej powszechnosci poklonienia sie wzajemnie tepili sie mieczem. Stworzyli sobie bogow i wolali do siebie: "Porzuccie waszych bogow i chodzcie poklonic sie naszym, a jesli nie, to smierc wam i waszym bogom!" I tak bedzie do konca swiata, nawet i wowczas, gdy i bogowie znikna z oblicza tego swiata: tak czy owak upadna na twarz przed bozkami.

Znales, nie mogles nie znac tej zasadniczej tajemnicy ludzkiej natury, lecz odrzuciles absolutnie jedyny sztandar, ktory Ci proponowano, jedyny, ktory mogl wszystkich zniewolic do bezwzglednego poklonienia sie Tobie - sztandar chleba ziemskiego; odrzuciles go w imie wolnosci i chleba niebieskiego. Patrz, cos zrobil dalej. I znowu w imie wolnosci. Powiadam Ci, zaiste najbardziej meczaca troska czlowieka jest to: znalezc kogos, komu by mozna jak najpredzej oddac dar wolnosci, z ktorym ta nieszczesna istota sie rodzi. Zas nad wolnoscia ludzi zapanuje ten, kto uspokoi ich sumienie. Chleb byl wielkim, niewatpliwym sztandarem: dasz chleb i czlowiek sie pokloni, albowiem nie ma nic bardziej niewatpliwego nad chleb: jezeli jednak kto inny opanuje jednoczesnie sumienie czlowieka, czlowiek porzuci nawet Twoj chleb, zeby isc za tym, kto zneci jego sumienie. Pod tym wzgledem miales slusznosc. Albowiem tajemnica ludzkiego istnienia nie jest w tym, aby tylko zyc, lecz w tym, po co zyc.

Nie majac niewatpliwego wyobrazenia o celu swego zycia, czlowiek nie zgodzi sie zyc i raczej sam siebie zniszczy, nizby mial zostac na ziemi, chocby nawet byl otoczony chlebami, zaprawde! Ale coz z tego wyniklo: zamiast opanowac wolnosc ludzka, jeszcze bardziej ja zwiekszyles! Czys zapomnial, ze czlowiek woli spokoj, a nawet smierc, od wolnego wyboru w poznaniu dobra i zla? Nie ma nic bardziej ponetnego dla czlowieka nad wolnosc sumienia, ale nie ma tez nic bardziej meczacego. I oto zamiast dac twarde podwaliny, aby raz na zawsze uspokoic ludzkie sumienie - przyjales wszystko, co jest nieokreslone, zagadkowe, niezwykle, wszystko, co przerasta sily ludzkie, a wiec postapiles tak, jakbys ich wcale nie kochal - i to Ty, ktorys przyszedl oddac za nich zycie Swoje! Zamiast zapanowac nad ludzka wolnoscia, zwiekszyles ja i obciazyles jej mekami duchowe krolestwo czlowieka na wieki. Zapragnales dobrowolnej milosci czlowieka, aby z wolnej woli poszedl za Toba, pociagniety, zniewolony Toba.

Zamiast dawnego twardego prawa - odtad czlowiek mial w swobodzie swojego serca rozstrzygac sam, co jest dobre, a co zle, majac tylko przed soba Twoj obraz, Twoj wzor. Ale czys Ty nie pomyslal, ze czlowiek w koncu odrzuci nawet Twoj obraz i Twoja prawde, jezeli sie go obciazy takim strasznym brzemieniem jak wolnosc wyboru? Ze ludzie oglosza w koncu, iz nie w Tobie jest prawda, albowiem nie mozna ich bylo zostawic w wiekszym zamecie i meczami, niz Tyzes to zrobil, pozostawiajac im tyle trosk i tyle nie rozstrzygnietych zadan! W ten sposob sam rozpoczales burzenie swego krolestwa, a zatem nie mozesz nikogo winic. A czy to Ci ofiarowano? Istnieja trzy sily, tylko trzy sily na ziemi, ktore moga na wieki zniewolic i zjednac sumienia tych slabych buntownikow dla ich szczescia. Te sily - to cud, tajemnica i autorytet. Odrzuciles jedno i drugie, i trzecie i sam dales przyklad.

Kiedy straszliwy i madry duch postawil Cie na dachu swiatyni i powiedzial: "Jesli chcesz wiedziec, czy jestes Synem Bozym, to rzuc sie w dol, albowiem napisane jest, ze aniolom swoim rozkazal o Tobie i beda Cie na reku nosic, abys snadz nie obrazal o kamien nogi Swojej, a wowczas dowiesz sie, czy jestes Synem Bozym, i dowiedziesz, jaka jest twoja wiara w Ojca Twego." Ale Tys odtracil i to i nie poddales sie, i nie rzuciles w dol. O, rozumie sie, postapiles dumnie i wspaniale, jak Bog, ale ludzie, ale to slabe buntownicze plemie, czy to bogowie? O, Ty od razu wtedy zrozumiales, ze gdybys zrobil zaledwie krok, jeden bodaj ruch, wystawilbys na probe cierpliwosc Pana, stracil w Niego wiare i rozbilbys sie o ziemie, ktora przyszedles zbawic, ku uciesze madrego ducha kusiciela.

Ale pytam Cie znowu: czy wiele jest takich jak Ty? I czy naprawde mogles przypuszczac przez chwile, ze owa pokusa nie jest ponad sily ludzkie? Czyz tak jest stworzona natura ludzka, zeby odtracac cuda, i w takich straszliwych chwilach zycia, w chwilach najstraszniejszych, zasadniczych i meczacych zagadnien duchowych byc zdana na wolny wybor swego serca? O, Tys wiedzial, ze Twoj czyn zostanie zapisany w ksiegach, ze dotrze do konca czasow i do ostatnich rubiezy ziemi, i spodziewales sie, ze idac za Toba, czlowiek bedzie z Bogiem, nie bedzie potrzebowal cudu. Ale nie wiedziales, ze ledwo czlowiek odrzuci cud, natychmiast odrzuci Boga, albowiem czlowiek szuka nie tyle Boga, ile cudu. I poniewaz nie moze zyc bez cudu, wiec stworzy sobie nowe cuda, juz wlasne, i klaniac sie bedzie cudom znachorskim, babim czarom, jakkolwiek by sto razy byl buntownikiem, heretykiem i bezboznikiem.

Nie zszedles z krzyza, gdy wolano, natrzasajac sie i drwiac z Ciebie: "Zejdz z krzyza, a uwierzymy, zes to Ty." Nie zszedles, poniewaz nie chciales zniewolic czlowieka cudem i pragnales wiary wolnej, a nie wiary przez cud. Pragnales wiary wolnej, a nie pokornego zachwytu niewolnika wobec potegi, ktora go raz na zawsze przejela zgroza. Ale i w tym zbyt wysokie miales mniemanie o czlowieku, ktory jest przeciez niewolnikiem, chociaz sie buntuje. Spojrz i osadz sam, oto minelo pietnascie wiekow, idz, popatrz na ruch: kogoz to powolales ku Sobie? Przysiegam, czlowiek jest slabszy i nikczemniejszy, niz myslales! Czy moze, czy moze on zrobic to, cos Ty zrobil? Tak wiec go ceniac, postepowales z nim bez litosci, albowiem zbyt wiele od niego wymagales. I kto? Ty, ktorys ukochal go bardziej niz Siebie! Gdybys go mniej cenil, mniej bys oden zadal, bylbys zatem blizszy milosci, albowiem ulzylbys jego brzemieniu. Slaby jest i podly.

Coz z tego, ze teraz wszedzie buntuje sie przeciw naszej wladzy i dumny jest z tego, ze sie buntuje? To duma dziecka, zaka. To male dzieci, ktore zbuntowaly sie w szkole i wypedzily nauczyciela. Ale nastapi kres zachwytom dzieci i drogo za to zaplaca. Zburza swiatynie i krwia zaleja ziemie. Ale domysla sie na koniec te glupie dzieci, ze chociaz sa buntownikami, sa slabi, ze nie podolaja wlasnemu rokoszowi. Oblewajac sie swymi glupimi lzami, przyznaja sie w koncu, ze Ten, ktory stworzyl ich buntownikami, chcial niewatpliwie zakpic z nich. I powiedza to w rozpaczy, i bedzie to bluznierstwo, ktore spoteguje ich cierpienia, albowiem natura ludzka nie znosi bluznierstwa i koniec koncow zawsze sama ponosi za nie kare. Zatem niepokoj, zamet i niedola - oto obecny los ludzi, za ktorych wolnosc tyle wycierpiales! Wielki Twoj prorok w widzeniu i przepowiedniach powiada, ze widzial wszystkich uczestnikow pierwszego zmartwychwstania i ze bylo ich z kazdego pokolenia po dwanascie tysiecy. Ale jesli bylo ich tylu, to byli jak gdyby nie ludzmi, lecz bogami. Wycierpieli Twoj krzyz, wytrwali dziesiatki lat o glodzie na nagiej pustyni, zywiac sie korzeniami i szarancza - rzecz jasna, z duma mozesz wskazac na te dzieci wolnosci, dobrowolnej milosci, dobrowolnej i wspanialej ofiary w Twoje imie.

Ale uprzytomnij sobie, ze bylo ich tylko kilka tysiecy, i to nie ludzi, lecz bogow! A reszta? Co zawinili slabi duchem, ze nie mogli zniesc tego, co znosili tamci potezni? Co zawinila slaba dusza, ze nie byla w stanie przyjac tak straszliwych darow? Czy przyszedles tylko do wybranych i gwoli nich? Ale jezeli tak jest, to jest w tym tajemnica, ktorej nie zrozumiemy. A jezeli to tajemnica, wowczas i my mamy prawo glosic tajemnice i pouczac ich, ze nie wolny wybor serc ich jest istotny i nie milosc, lecz tajemnica, ktorej powinni podporzadkowac sie slepo, nawet na przekor sumieniu. I tosmy zrobili. Poprawilismy Twoje bohaterstwo i oparli je na cudzie, tajemnicy i autorytecie. I ludzie ucieszyli sie, ze poprowadzono ich znowu jak trzode i ze z ich serc zdjeto wreszcie tak straszliwy dar, ktory im tyle meki przysporzyl. Czy mielismy slusznosc, czyniac tak i uczac, powiedz? Czy nie kochalismy czlowieka, z taka pokora uswiadamiajac sobie jego niemoc, milosnie zmniejszajac jego brzemie i pozwalajac jego slabej naturze nawet grzeszyc, ale z naszym przyzwoleniem?

Po cozes teraz przyszedl nam przeszkadzac? I coz tak patrzysz na mnie w milczeniu i badawczo swoimi lagodnymi oczyma? Rozgniewaj sie, nie chce Twej milosci, albowiem nie kocham Cie. I coz bede tail przed Toba? Czyz nie wiem, z kim mowie? Co mam Ci powiedziec, wiesz, czytam to z Twoich oczu. Czyz potrafie ukryc przed Toba nasza tajemnice? A moze chcesz ja wlasnie uslyszec z moich ust, sluchaj wiec: nie jestesmy z Toba, lecz z nim, oto nasza tajemnica! Dawno juz nie jestesmy z Toba, lecz z nim, juz osiem wiekow. Dokladnie osiem wiekow temu przyjelismy z jego rak to, cos Ty z oburzeniem odrzucil, ow ostatni dar, ktory Ci byl ofiarowal, pokazujac Ci wszystkie krolestwa ziemskie: przyjelismy od niego Rzym i miecz cezara i glosilismy sie cesarzami ziemi, jedynymi cesarzami, chociaz dotychczas jeszcze nie zdazylismy doprowadzic naszego dziela do konca. Ale kto jest winien? O, to dzielo jest dotychczas w zaczatku, ale przeciez sie zaczelo. Dlugo jeszcze trzeba bedzie czekac na calkowite zakonczenie tego dziela i wiele jeszcze nacierpi sie ziemia, ale w koncu osiagniemy nasz cel i bedziemy cesarzami, a wowczas pomyslimy o powszechnym szczesciu ludzkosci.

A przeciez Tys mogl juz wowczas przyjac miecz cezara. Czemus odrzucil ow ostatni dar? Przyjawszy trzecia rade poteznego ducha, dokonalbys wszystkiego, czego szuka czlowiek na ziemi, ktory chce wiedziec, przed kim sie poklonic, komu poruczyc swoje sumienie i w jaki sposob wreszcie polaczyc sie niezawodnie we wspolne i zgodne mrowisko, albowiem potrzeba powszechnego zjednoczenia jest trzecia i ostatnia udreka czlowieka. Zawsze cala ludzkosc dazyla do form powszechnosci. Wiele bylo takich narodow z wielka przeszloscia, ale im byly wyzsze, tym bardziej nieszczesliwe, albowiem tym mocniej odczuwaly potrzebe powszechnego zjednoczenia. Wielcy zdobywcy, Tamerlany i Dzyngis-chany, przemkneli nad ziemia jak wicher, dazac do podboju wszechswiata, ale nawet oni, chociaz i nieswiadomie, wyrazali te sama wielka potrzebe ludzkosci: wszechswiatowego i powszechnego zjednoczenia. Przyjawszy swiat i purpure cezara, bylbys zalozyl wszechswiatowe panstwo i dal pokoj powszechny. Albowiem ktoz ma panowac nad ludzmi, jak nie ci, ktorzy panuja nad ich sumieniami i ktorzy maja w swych rekach ich chleb?

My wlasnie wzielismy miecz cezara, a wziawszy go, naturalnie wyrzeklismy sie Ciebie i poszlismy za nim. O, mina jeszcze wieki rozpasania wolnej mysli, ich nauk i antropofagii, albowiem, jesli zaczna wznosic swoja babilonska wieze bez nas, to skoncza na antropofagii. Ale wtedy wlasnie przypelznie do nas bestia i bedzie lizala nasze nogi i obryzga je krwawymi lzami. I siadziemy na bestii, i wzniesiemy czare, na ktorej bedzie napis: "Tajemnica!" I dopiero wtedy, dopiero wtedy nastanie dla ludzi krolestwo pokoju i szczescia. Chelpisz sie swoimi wybrancami, ale Ty masz tylko wybrancow, a my ukoimy wszystkich. Co wiecej: iluz to sposrod wybrancow, sposrod ludzi poteznego ducha, ktorzy mogliby sie stac Twoimi wybrancami, zmeczylo sie oczekiwaniem Twego przyjscia; przeniesli oni i dalej przenosic beda moc swego ducha i zarliwosc serca na inne niwy, i w koncu wzniosa wolny swoj sztandar przeciw Tobie. Ale Ty sam wzniosles ten sztandar. U nas zas wszyscy beda szczesliwi i nie beda sie buntowac ani tepic wszedzie wzajem, jak w Twojej wolnosci. O, przekonamy ich, ze tylko w tym wypadku beda wolni, gdy wyrzekna sie swej wolnosci, nam ja oddadza i nam ulegna.

I coz, czy slusznosc bedzie po naszej stronie, czy falsz? Sami przekonaja sie, ze mamy slusznosc, albowiem beda pamietac, do jak wielkiego niewolnictwa i zametu doprowadzila ich Twoja wolnosc. Wolnosc, wolna mysl i nauka wciagnie ich w takie chaszcze i postawi przed takimi cudami i nierozwiklanymi tajemnicami, ze jedni, krnabrni i okrutni, wytepia sie nawzajem, a inni, ktorzy zostana, ludzie slabej woli i nieszczesliwi, przyczolgaja sie do naszych nog i zawolaja: "Tak, mieliscie slusznosc, wy jedni posiedliscie Jego tajemnice, wracamy do was, ratujcie nas od nas samych." Otrzymujac od nas chleby, zobacza oczywiscie, ze to sa ich wlasne chleby, dobyte ich wlasnymi rekoma, ze bierzemy je od nich, aby im rozdac, bez zadnego cudu, zobacza, ze nie przemienilismy kamieni w chleb, ale zaiste bardziej niz z chlebow cieszyc sie beda z tego, ze otrzymaja je z naszych rak! Albowiem beda dobrze pamietac, ze poprzednio, bez nas, te same chleby, dobyte ich rekami, przemienialy sie w ich rekach w kamienie; skoro zas wrocili do nas, kamienie przemienily sie w ich rekach w chleby. Dobrze ocenia, co to znaczy raz na zawsze sie poddac! I poki ludzie nie pojma tego, beda nieszczesliwi. Kto najwiecej przyczynil sie do tego, ze nie rozumieli, powiedz? Kto rozproszyl trzode po drogach nieznanych? Ale trzoda znowu sie zbierze i znowu ulegnie, tym razem na zawsze.

Wowczas damy im ich pokorne szczescie slabych istot, jakimi sa z przyrodzenia. O, przekonamy ich na koniec, ze nie powinni byc dumni, albowiem Tys to ich podniosl i nauczyl dumy; udowodnimy im, ze sa slabi, ze sa tylko politowania godna dzieciarnia, ze przecie szczescie dzieciece jest najslodsze. Oniesmielimy ich, i beda na nas spogladac i garnac sie do nas, jak piskleta do kwoki. Beda nas podziwiac i pysznic sie nami, ze jestesmy tak potezni i madrzy, iz moglismy uglaskac tak krnabrne tysiacmilionowe stado. Beda drzec przed naszym gniewem, ich umysly spokornieja, oczy beda skore do lez jak oczy dzieci i kobiet, ale rownie beda skorzy, gdy damy im znak do smiechu i wesela, do pogodnej radosci i blogiej dzieciecej piosenki. Zmusimy ich do pracy, tak, lecz w godzinach wolnych od pracy urzadzimy im zycie niby dziecieca zabawe z dzieciecymi spiewami, chorem, z niewinnymi plasami.

O, pozwolimy im nawet na grzech, slabi sa i bezsilni, i beda nas kochali jak dzieci, za to pozwolimy im grzeszyc. Powiemy im, ze kazdy grzech, ktory popelniony bedzie z naszego przyzwolenia, bedzie odkupiony; pozwolimy im grzeszyc dlatego, ze ich kochamy, kare zas za te grzechy przyjmiemy juz na siebie. I przyjmiemy zaiste na siebie, i beda nas ubostwiac jako dobroczyncow, ktorzy chca odpowiadac za ich grzechy przed Bogiem. I nie beda mieli przed nami zadnych tajemnic. Bedziemy im pozwalac lub zabraniac zyc z zonami i kochankami, miec lub nie miec dzieci - stosownie do ich posluszenstwa - i beda nas sluchac z radoscia i uciecha. Najbardziej meczace tajemnice ich sumienia - wszystko, zaiste wszystko nam zwierza, my zas wszystko rozstrzygniemy, i uwierza w nasze wyroki z radoscia, albowiem uwolnia ich one od wielkiej troski straszliwych mak osobistego i swobodnego rozstrzygania. I wszyscy beda szczesliwi, miliony istot procz setki tysiecy tych, ktorzy im beda przewodzic. Albowiem my tylko, my, strzegacy tajemnicy, tylko my bedziemy nieszczesliwi. Beda tysiace milionow szczesliwych niemowlat i sto tysiecy cierpietnikow, ktorzy wzieli na siebie przeklenstwo poznania dobra i zla. I umra oni cicho, cicho zgasna w imie Twoje, a za grobem tylko smierc bedzie ich udzialem. My wszakze zachowamy tajemnice i gwoli ich szczescia bedziemy ich ludzili wieczna nagroda w niebie. Albowiem jesli nawet jest cos na tamtym swiecie, to przeciez nie dla takich jak oni.

Powiadaja i prorokuja, ze przyjdziesz i znowu zwyciezysz, przyjdziesz ze swoimi wybrancami, ze swoim dumnym i poteznym zastepem, lecz my powiemy, ze ci zbawili tylko siebie my zas zbawilismy wszystkich. Powiadaja, ze pohanbiona bedzie wszetecznica siedzaca na bestii i trzymajaca w reku tajemnice, ze znowu zbuntuja sie ludzie slabej woli, rozedra jej purpure i obnaza jej "plugawe" cialo. Ale ja wowczas wstane i wskaze Ci tysiace milionow szczesliwych niemowlat, ktore nie znaly grzechu. I my, ktorzy gwoli ich szczescia wzielismy ich grzechy na siebie, staniemy przed Toba i powiemy:
"Sadz nas, jesli mozesz i smiesz." Wiedz, ze sie Ciebie nie boje. Wiedz, ze i ja bylem na pustyni, ze i ja zywilem sie szarancza i korzonkami, ze i ja blogoslawilem wolnosc, ktora ofiarowales ludziom, ze i ja sposobilem sie do pocztu Twoich wybrancow, do grona poteznych i silnych, "aby dopelnila sie liczba".

Ale opamietalem sie i nie zechcialem sluzyc szalenstwu. Zawrocilem i przystalem do tych, ktorzy poprawili Twoje bohaterstwo. Odszedlem od dumnych i wrocilem do pokornych, gwoli szczescia tych pokornych. Spelnia sie moje slowa, i krolestwo nasze nastanie. Powtarzam Ci, jutro zobaczysz te posluszna trzode, ktora na pierwszy moj znak rzuci sie, aby podsycac plomien na tym stosie, na ktorym spale Cie za to, zes przyszedl nam przeszkadzac. Albowiem nikt tak sobie nie zasluzyl na nasz stos jak Ty. Jutro Cie spale. Dixi"

Inkwizytor umilkl i czekal kilka chwil na odpowiedz jenca. Ciazylo mu Jego milczenie. Widzial, ze jeniec przez caly czas sluchal go, badawczo a lagodnie patrzac mu prosto w oczy i zapewne nie chcac mu przeczyc. Starzec pragnal uslyszec jaka badz odpowiedz, bodaj gorzka, straszliwa. Lecz On, milczac wciaz, podszedl do starca i delikatnie pocalowal go w jego bezkrwiste dziewiecdziesiecioletnie wargi. To byla cala odpowiedz. Starzec zatrzasl sie, zadrzaly mu kaciki ust; podchodzi do drzwi, otwiera je i mowi Mu: "Idz i nie przychodz wiecej... nigdy nie przychodz... nigdy, nigdy!"

I wypuszcza Go na "ciemne pierzeje grodu". Jeniec odchodzi. A starzec? Pocalunek pali go w sercu, ale starzec zostaje przy swej idei.

Ps :JAN HUS BOZY BANITA , Historia Williama Tyndale , JAN WYCLIFFE , MACIN LUTER
itp.filmy z polskim lektorem www.studioadees.pl
Studio „ADeeS” ul. Glowna 53
43-230 Goczalkowice Zdroj
tel./fax: 032 210 79 47
_________________
שים לב במי אתה בוטח
patrz komu ufasz !
mile pozdrowionka nike.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
BannerFans.com
BannerFans.com
BannerFans.com
Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 13